SALON ZWIERA SZEREG część 2

Wśród dziennikarzy podziały polityczne są właściwie głębsze niż między politykami. Politycy muszą jeszcze ze sobą współpracować, my nie musimy. Razem już nie sposób być. Seweryn Blumsztajn, 03.2012

˙

Pierwsza część artykułu zakończyła się na etapie nadziei redaktora Blumsztajna na to, jak wyglądać będzie Święto Niepodległości anno Domini 2011: –„Pójdziemy pod biało-czerwoną flagą i czerwoną też, tylko bez sierpa i młota. Może na taki marsz przyjdą również chłopcy z Antify z odsłoniętymi już twarzami. I nie będziemy się już oglądać na narodowców. Po prostu się policzymy – kogo jest więcej” – dodaje na zakończenie swego tekstu „Nasze ulice” opublikowanego w GW 19.11.2010.

12 miesięcy później czyli „Jak ich zatrzymać?”
Kilka dni przed świętem 11.11.2011, pan Blumsztajn publikuje tekst pod znamiennym tytułem „Prawdziwi demokraci udają się na cmentarz”. Przyjrzyjmy się jego słowom…
Na wstępie redaktor protestuje przeciwko symetrycznemu traktowaniu Marszu Niepodległości i kontrmanifestanów. Tych ostatnich ustawia w roli szlachetnych wojowników walczących z, jak pisze: –„coraz silniejszym nurtem radykalnej prawicy narodowo-katolickiej. Dziś przyłączają się do niego co radykalniejsi prawicowi publicyści i posłowie PiS; jutro ten nurt będzie w Sejmie współdecydował o losach Polski.” – straszy czytelnika.
„Nie namawiam nikogo do blokady” – mówi pan redaktor… Opinię, czy pan Blumsztajn namawia do udziału w  blokadzie mającej uniemożliwić pochód Marszu Niepodległości podczas warszawskich obchodów święta 11 listopada w dniu 11.11.2011, pozostawiam czytelnikom. W mojej ocenie, poniższe zdania wyczerpują znamiona rekomendacji by na blokadę się wybrać: –„Nie każdy popiera blokady, ale tylko ci »lewacy z Leninem w jednej ręce i kamieniem w drugiej« coś w tej sprawie usiłują zrobić. (..) Nie namawiam nikogo do blokady, namawiam, żeby w tej debacie zabrać głos. I niech każdy znajdzie sposób, by jego głos był słyszalny.”– Czy słyszalnym głosem sprzeciwu w ten dzień, będzie wybranie się na cmentarz czy na blokadę?
Na wszelki wypadek dodaje też, że choć w poprzednim roku dochodziło do bójek to: –„nie to jest najważniejsze, bo przecież po każdej stronie znaleźć można ekstremistów. (..) Radykalna lewica – owszem, jest, ale to mniejszość.”– Szkoda, że spostrzeżenia tego, pan Blumsztajn nie odnosi już, gdy kilka dni później około 200-300 chuliganów, będących pod względem liczebności ułamkiem procenta w stosunku do liczebności Marszu Niepodległości, wywołuje zamieszki krótko przed rozpoczęciem się Marszu.


–♦–

11.11.2011… Na apel do blokowania Marszu odpowiedziało niewielu czytelników Gazety. „Kolorowa niepodległa”, liczyła w momencie planowanego rozpoczęcia się Marszu Niepodległości o godzinie 15:00, może 1000 osób (patrz zdjęcie blokady). Zwolenników tego drugiego, przybyło na warszawski Plac Konstytucji około 10 000. Wielkość całego Marszu Niepodległości na ulicach Warszawy to już liczba kilkudziesięciu tysięcy.
W tekście „Nasze ulice” z 2010, pan Blumsztajn przedstawia swe nadzieje na to, jak wyglądać miałyby obchody w 2011: –„Pójdziemy pod biało-czerwoną flagą i czerwoną też, tylko bez sierpa i młota. Może na taki marsz przyjdą również chłopcy z Antify z odsłoniętymi już twarzami. I nie będziemy się już oglądać na narodowców. Po prostu się policzymy – kogo jest więcej”. Nie będę rozwodzić się nad tymi słowami. Biorąc pod uwagę liczebny kontrast, nie wypada tego robić (patrz „suplement audio-wizualny” na końcu tekstu).
Nie całkiem ziściły się też nadzieje pana Blumsztajna sprzed roku. Chłopcy z Antify zablokowali ulicę Marszałkowską na całej szerokości kilkudziesięciu metrów, zjawiając się tam z zasłoniętymi twarzami. Jedyne biało-czerwone flagi w grupie „Kolorowej niepodległej”, znajdowały się na ichniej platformie, otoczone tęczowymi flagami i były zawieszone by najpewniej pełnić rolę sztafażu i kamuflażu, wprowadzającego w błąd przypadkowych widzów tego spektaklu oraz osoby nie mające należytej wiedzy na temat środowiska zgromadzonego wokół Krytyki Politycznej oraz Gazety Wyborczej. Wśród samych uczestników „Kolorowej niepodległej” powiewały flagi czarne oraz czerwone.

Oto pełna treść tekstu pana Blumsztajna, opublikowanego w GW 12.11.2011, czyli nazajutrz po obchodach święta:

Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę. Kiedy mobilizuje się stadionowych bandytów z całego kraju, to nie należy opowiadać o pokojowej demonstracji.
Kibole zjechali do Warszawy nie po to przecież, żeby się pokłonić Romanowi Dmowskiemu. Głośno krzyczeli, że chcą bić pedałów i je…ć policję. I rzucili się na policję, kiedy ich nie dopuściła do pedałów. Nie dało się tego wszystkiego zasłonić biało-czerwonymi sztandarami. Zresztą uczestnicy marszu nie palili się tak bardzo do patriotycznych symboli – ONR szedł np. pod przedwojennym żółto-czerwonym.
Politycy, którym marzy się elektorat zdyscyplinowanych kibicowskich kohort, powinni raz jeszcze przemyśleć swoje marzenia.
Inni, którzy uważali, że radykalny prawicowo-kibolski ruch to tylko kłopotliwy margines, wiedzą już, jak bardzo się mylili. Marsz Niepodległości przegrał dlatego, że pokazał swoją prawdziwą kibolską twarz, ale radykalna prawica zamanifestowała swoją siłę.
Zgromadzenie Kolorowej Niepodległej dzięki zdecydowanej i sprawnej akcji policji odniosło symboliczny sukces – obroniło Marszałkowską. I w dodatku blokujący wyszli z tego żywi. Ale widać już, że blokadami i policją nie zatrzymamy ani radykalnej nacjonalistycznej prawicy, ani potężniejącej fali kibolskiej przemocy. [ŹRÓDŁO]

Pierwsze co w powyższym artykule się zauważa, to jego wątłe rozmiary. O ile rok wcześniej pan redaktor zagłębił się w temat na przeszło pięć stron maszynopisu, to w 2011 jego tekst mieści się już na niecałej jednej stronie. To już nie są rozwlekłe dywagacje z artykułu „Nasze ulice”, w którym pan Blumsztajn syty jest poczuciem przechadzania się po zdobytej twierdzy. Tytuł artykułu z 2011 roku to dramatyczne pytanie „Jak ich zatrzymać” i nasuwa skojarzenia z frontową relacją o przemarszu wrogich wojsk, by na koniec wznieść przepojone bólem pytanie, w jaki sposób ten przemarsz można zastopować.
Niech nas jednak objętość tekstu nie prowadzi do niewłaściwego wniosku iż temat marszów urządzanych przez środowiska prawicowe, znudził się panu redaktorowi, wprost przeciwnie. Właściwie każde zdanie z tego tekstu jest ważne i w każde należy się zagłębić gdyż rodzi ono bardzo konkretne wnioski i reperkusje… W ciekawy sposób przedstawił to na swym blogu Roman Graczyk.

Osoby, które choć trochę dotknęły tematu warszawskich obchodów Dnia Niepodległości, a w szczególności wieczornego Marszu Niepodległości – dobrze zdają sobie sprawę z kontrastu w jaki ukazały go dwie telewizje informacyjne (TVP Info oraz TVN 24), a stanem rzeczywistym. Marsz został kompletnie przez stacje telewizyjne przemilczany, a jego faktyczny przebieg możemy poznać li tylko dzięki licznym nagraniom osób prywatnych, które umieściły je w Internecie. Nawiasem mówiąc, nagrań tych jest tak wiele, że nierzadko udaje się obejrzeć to samo wydarzenie filmowane z różnych ujęć.
Blumsztajn w swym tekście wykonuje manewr identyczny do powyższych dwóch stacji TV – sprowadza cały marsz kilkudziesięciu tysięcy osób, do tych 200-300 łobuzów, którzy kilkanaście minut przed planowanym rozpoczęciem pochodu, wzniecili swe zamieszki w bezpośrednim sąsiedztwie ludzi, którzy zgromadzili się by w Marszu Niepodległości przejść przez miasto. Pan redaktor nie pamięta już swoich słów sprzed kilku dni iż: – „po każdej stronie znaleźć można ekstremistów.” – Po prostu zrównuje cały Marsz do poziomu tego łobuzerskiego marginesu. Tematem otwartym pozostaje, czy tych 200-300 chuliganów można zaliczyć do ekstremistycznych uczestników Marszu Niepodległości, czy może byli to prowokatorzy… Wielu publicystów, a także internautów stawia aktualne do dziś pytania czy ci, którzy rozpoczęli burdy na warszawskim Placu Konstytucji, by później przenieść się w miejsce gdzie pochód miał się zakończyć, rozpoczęli swą bitwę bo mieli tak właśnie przygotowany scenariusz na ten dzień.

Salon redaktora Blumsztajna zwiera szereg
–„Widać już, że blokadami i policją nie zatrzymamy ani radykalnej nacjonalistycznej prawicy, ani potężniejącej fali kibolskiej przemocy” – mówi na zakończenie swego tekstu pan redaktor Blumsztajn. Stawia tym samym pod wątpliwość swe słowa o zwycięstwie zgromadzenia „Kolorowej niepodległej” z tego samego artykułu. Mnie jednak intryguje nie dysonans poznawczy wypływający z lektury tego artykułu prasowego, lecz konstatacja, że za pomocą blokad nie powstrzyma się już ludzi. Jakie plany i propozycje względem obchodów Dnia Niepodległości ma pan redaktor Seweryn Blumsztajn na przyszły rok, dowiemy się już za kilka miesięcy. Domyślać się można, że brany przez pana redaktora rozmach, będzie proporcjonalny do liczebności radykalnej nacjonalistycznej prawicy. Skoro w Marszu Niepodległości wzięło udział kilkadziesiąt tysiący osób, rozmach na pewno musi być niebagatelny.
Wskazówek dotyczących rozmachu, być może udzieli nam fakt zarejestrowania przez pana redaktora Towarzystwa Dziennikarskiego, o  którym wspomniałam w pierwszej części artykułu. Towarzystwa elitarnego – z założenia jego twórców – w którym będzie unosić się śmietana dziennikarska pływająca na samym wierzchu głównego nurtu dziennikarstwa. Towarzystwa, które będzie rozdawać laurki ludziom z własnego środowiska i udzielać reprymendy dla dziennikarzy spoza niego. Towarzystwa-getta, które będzie orzekać, stanowić, wręczać i desygnować…

Każdy ma taką elitę, na jaką zasłuży lub sam sobie stworzy – my dołóżmy starań by nie myśleć cudzymi kategoriami i nie dążyć do cudzych celów. Towarzystwo Dziennikarskie redaktora Blumsztajna, nie będzie dla mnie elitą walorów.

˙

Suplement audio-wizualny


[11.11.2011 Warszawa, blokada na ulicy Marszałkowskiej około godziny 15.00]

˙


[11.11.2011 Warszawa, Marsz Niepodległości]

ciąg dalszy

SALON ZWIERA SZEREG część 1

Wśród dziennikarzy podziały polityczne są właściwie głębsze niż między politykami. Politycy muszą jeszcze ze sobą współpracować, my nie musimy. Razem już nie sposób być. Seweryn Blumsztajn, 03.2012

˙

Pan Seweryn Blumsztajn, od sierpnia 1989 współtworzył „Gazetę Wyborczą”. W lipcu 2011 odszedł na niewątpliwie zasłużoną emeryturę. Niechaj nie smucą się jednak, zarówno wielbiciele słowa pisanego pana redaktora, jak i narybek dziennikarski złakniony zasłużonych autorytetów – pan Seweryn będzie nadal związany z „Gazetą Wyborczą”, a to jako komentator pełniący dyżury publicystyczne, a to redaktor nadzorujący codzienne wydania „Gazety” oraz prowadzący jej pierwszą stronę. Kilka dni temu wystąpił też z inicjatywą założenia stowarzyszenia dziennikarzy.

Na emeryturze ma się niewątpliwie więcej czasu na przemyślenia oraz wcielanie w życie różnych pomysłów i pan Seweryn nie odbiega pod tym względem od innych emerytów w naszym kraju. Nie każdy jednak emeryt, wykazuje w sobie tyle werwy i siły ducha by tworzyć stowarzyszenie dziennikarskie. W tym, emerytowany redaktor Blumsztajn, jest niewątpliwie wyróżniającym się emerytem w Polsce. Tym bardziej wyróżniającym, że pan redaktor nie chce tworzyć stowarzyszenia „jakiegoś tam”, lecz towarzystwo ekskluzywne, którego drzwi są na co dzień szczelnie zamknięte, a do ich uchylenia potrzeba co najmniej połowy członków…

Jak powiedział  związany z „Gazetą Wyborczą” Blumsztajn, stowarzyszenie jest w trakcie rejestracji. Dodał, że pomysł na jego założenie wziął się stąd, że w środowisku dziennikarskim „nie da się już być wspólnie”.
Wśród dziennikarzy podziały polityczne są właściwie głębsze niż między politykami. Politycy muszą jeszcze ze sobą współpracować, my nie musimy. Ilość pomyj wylewanych na siebie nawzajem jest już nie do zniesienia. Jedyny sposób, żeby jakoś istnieć, to grupować się osobno, a potem rozmawiać między sobą. Razem już nie sposób być. W tym sensie Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich jest kompletną fikcją – powiedział Blumsztajn.
Blumsztajn zaznaczył, że według statutu Towarzystwa Dziennikarskiego każdy, kto chce się ubiegać o członkostwo w nim, musi zyskać poparcie co najmniej połowy dotychczasowych członków. – Zasada jest taka, że bardzo trudno się tam wchodzi. To jest dość zamknięty klub, dlatego stowarzyszenie nazywa się towarzystwem, a nasze zebrania nazywamy salonem – powiedział.
Jak poinformował, wśród członków założycieli stowarzyszenia są osoby „z wyższej półki medialnej”. Wymienił m.in.: Wojciecha Maziarskiego, Jana Ordyńskiego, Teresę Torańską, Dorotę Warakomską, Jacka Żakowskiego, Wojciecha Mazowieckiego, Cezarego Łazarewicza, Joannę Solską i Jacka Rakowieckiego.  [ŹRÓDŁO]

˙

Misyjne zacięcie pana redaktora, którego emanacją jest skrzyknięcie towarzystwa wzajemnej adoracji, dawało już o sobie znać we wcześniejszych latach jego życia. Spójrzmy jak rodziła się jedna z jego poprzednich inicjatyw, dotycząca blokowania Marszu Niepodległości…

Jak wie z dzieciństwa większość osób, by rozpoczęła się krystalizacja, niezbędny jest jakiś paproch wokół którego kryształ będzie narastać. Do tego by myśl przeoblekła się w materialny czyn, także niezbędny jest pewien drobny ośrodek, wokół którego rozpocznie się cały proces. Paproch ten, do oka pana Seweryna trafił podczas jego spaceru w pewne deszczowe popołudnie 11 listopada 2009 roku: –„Wróciłem wściekły do redakcji i przyrzekłem sobie, że nie zostawię tej sprawy dzieciom. To przecież hańba dla tego miasta, żeby spadkobiercy polskich faszystów maszerowali tu w Święto Niepodległości.” – mówi i wymyśla gwizdki, którymi obdarowywane były osoby, blokujące przemarsz warszawskimi ulicami ONRu, Wszechpolaków oraz sympatyków tych organizacji w listopadzie 2010.

˙

LISTOPADOWE POPOŁUDNIE 2010 czyli „Nasze ulice”
Krystalizacja myśli pana Seweryna, przebiegała w szczególnie widowiskowy sposób, właśnie w okolicach 11 listopada. W swym artykule „Nasze ulice” opublikowanym na łamach GW dnia 19.11.2010, mówi on:

Jak można protestować przeciwko legalnemu marszowi – pytają nie tylko publicyści, którzy szli pod sztandarem ONR, ale też niezaangażowani w spór liberalni dziennikarze. Bo jeśli ktoś maszeruje pod jakąś nieprzyjemną flagą albo skanduje niestosowne hasła, to od tego przecież jest policja i prokurator.
Otóż nie, od tego są też obywatele. Tym bardziej że państwo jest najczęściej bezsilne wobec ideologicznych sporów. Kontrmanifestacja wydaje mi się więc czymś zupełnie normalnym. A jeśli ktoś chce blokować fizycznie cudzy marsz, to ja osobiście – choć wielu moich przyjaciół ma w tej sprawie inne zdanie – też nie widzę w tym nic specjalnie zdrożnego. Tylko nie wolno udawać, że jest to zgodne z prawem, i trzeba być przygotowanym na konsekwencje: interwencję policji, zatrzymanie, sankcje.
Wielu dziennikarzy relacjonowało wydarzenia 11 listopada w taki sposób, jakby między narodowcami i tzw. antyfaszystami była oczywista symetria – po prostu się bili. To kłamstwo, stroną atakującą byli narodowcy. Blokujący bronili się… [ŹRÓDŁO]

Zatrzymajmy się przy tych ostatnich słowach:
–„To kłamstwo, stroną atakującą byli narodowcy. Blokujący bronili się…”–
Prawda ta, kierowana jest jednak tylko do masowych odbiorców GW. Kilka dni przed ich napisaniem, w dniu 14.11.2010, pan redaktor spotkał się z organizatorami blokady „antyfaszystowskiej” (w tym także antyfaszystami), gdzie mówił inną prawdę. Ta druga prawda, kierowana była do ograniczonego audytorium w Krytyce Politycznej i poprzedzona prośbą ze strony KP, by nie rejestrować spotkania ani nie sporządzać z niego notatek. Oto jakie między innymi padały tam słowa z ust pana redaktora:

– Wiecie, jak było się na tej manifestacji, to były takie momenty, że się nie wiedziało, czy stoisz wśród kiboli, czy wśród antify. Siły postępu wyglądały dość podobnie do sił zła.
Ja się obawiam, że dla wielu z nas, dla wielu ludzi z tej koalicji ważniejsze jest żeby się napieprzać z tymi neofaszystami, niż żeby kierować swój message do wszystkich innych ludzi.
Natomiast my oczywiście jesteśmy oskarżani o wywołanie zamieszek, ale to normalne, tak musiało być.
Nie określę tych wszystkich granic. Zwracam uwagę wam na to, gdzie musimy być,  jak musimy kombinować, jak musimy się samoograniczać, gdzie musimy wyznaczać sobie granice.
Tym bardziej, że w tak zwanych środowiskach lewicowych, w moim przekonaniu jest dość powszechna akceptacja tak zwanego rewolucyjnego terroru.
Kiedy oni zostali wypuszczeni przez policję tam dołem – to wiadomo było żeśmy wygrali – ludzie, którzy prowadzili tę manifestację wybrali, że się spotkamy z nimi jeszcze raz, na dole, a przecież mieliśmy do przejścia jeszcze cały Nowy Świat i tysiące ludzi, którzy mogli to zobaczyć. Ja się obawiam, że dla wielu z nas, dla wielu ludzi z tej koalicji ważniejsze jest żeby się napieprzać z tymi neofaszystami, niż żeby kierować swój message do wszystkich innych ludzi. Ja wam chciałem uświadomić, że w tym społeczeństwie będzie zawsze 15-20%, może 10%, ludzi o takich poglądach jak narodowcy. Dla wielu środowisk nie ma innego pomysłu, nie może być – na razie, przynajmniej – pomysłu na jakiś sposób integracji z narodem, ze społeczeństwem, odnalezienia się.
Natomiast jeśli chcemy walczyć z faszyzmem to musimy dotrzeć do tych wszystkich innych, którzy mają to gdzieś, którzy uważają to za margines, którzy obudzą się za parę lat… jeśli nie wyjdą z nami na tę manifestację, czy na jakąś formę protestu. To oni są naszym celem, to o nich chodzi, a nie o to żeby się napieprzać z tymi bandziorami.
Jeżeli o tym nie będziemy pamiętali to przegramy wszystko… wszystko… bo to nie o to chodzi.
Ja uważam, że akceptacja tego typu działań wiąże się z czymś – czym chciałbym zakończyć zresztą – z taką dość fundamentalną sprawą, która dotyczy tej młodej polskiej lewicy. Ja coraz częściej słyszę, że młodzi ludzie uważający się za lewicowych, biorą w nawias całe doświadczenie totalitarnego komunizmu. Taka postawa jest może łatwiejsza do akceptacji we Francji na przykład, gdzie nie było tego doświadczenia. Ale w Polsce o tym zapominać nie można. [ŹRÓDŁO #1; #2; #3]

˙

To dość zrozumiałe, że inaczej rozmawia się w gronie osób, których łączy jakiś wspólny cel, inaczej z wrogiem, a jeszcze inaczej toczy się rozmowy gdy odbywają się one na forum publicznym. Powinna być jednak co najmniej jedna cecha wspólna integrująca te różne formy, szczególnie gdy bierze w nich udział tak doświadczony dziennikarz. Cechą tą jest prawda, dziennikarska rzetelność, wiarygodność.

Po zapoznaniu się z cytowanymi materiałami, odniosłam głębokie przekonanie graniczące z pewności, że pan Blumsztajn co innego widzi, co innego słyszy a dodatkowo co innego pisze. Czy w swej lewicowości zapędził się tak daleko, że zasadę dialektyki marksistowskiej stosuje także pisząc swe teksty dziennikarskie? Czy oprócz ukazanych powyżej dwóch prawd, stosuje może też jakąś trzecią, przeznaczoną już tylko wyłącznie na kolegium redakcyjne?
Dokonajmy przeskoku o kilka dni naprzód i ze spotkania 14.10.2010 z organizatorami blokady – w tym także Antifą – w Krytyce Politycznej, powróćmy do tekstu „Nasze ulice” opublikowanego w GW 19.11.2010:
–„Pytałem
[na spotkaniu w KP; Sekunda] o mowę nienawiści, która pojawiła się na blokadzie, tłumaczyłem, że niektóre symbole lewicy, jak np. sierp i młot, są znacznie bardziej zbrodnicze niż sztandary ONR.”– mówi redaktor.
Antifa jednak nie wzięła sobie napomnień Blumsztajna do serca i na swych stronach internetowych zamieściła oświadczenie, które wręcz sam pan redaktor określił iż „brzmi niemal jak deklaracja Czerwonych Brygad”. Zapewne dla pana redaktora były to jednak  nie liczące się w ogólnym rozrachunku drobiazgi, skoro w swym tekście gładko konstatuje „bilans wstępny gwizdania nie jest wbrew pozorom najgorszy” , a cały tekst kończy nadzieją iż do przyszłego roku może uda się ponownie skleić „sojusz kolorowej lewicowej menażerii z »neoliberalnymi mediami« oraz »postępową klasą średnią«” i zaprotestują wówczas razem przeciw biedzie, wykluczeniu, ksenofobii i homofobii:
–„Pójdziemy pod biało-czerwoną flagą i czerwoną też, tylko bez sierpa i młota. Może na taki marsz przyjdą również chłopcy z Antify z odsłoniętymi już twarzami. I nie będziemy się już oglądać na narodowców. Po prostu się policzymy – kogo jest więcej” – dodaje na zakończenie artykułu.

ciąg dalszy

Seweryn Blumsztajn podczas rozdawania gwizdków po stronie blokujących. Warszawa 11.11.2010
[11.11.2010 Warszawa, Seweryn Blumsztajn rozdający gwizdki podczas blokady]